Rejs nr 42 jachtem Marzenie J.. Mazurski rejs z morskim sznytem

27 czerwca – sobota. Z Olsztyna tuż przed 0800 wyjechaliśmy w składzie: Piotr Kamiński, Henryk Dąbrowski i Jozef Kwaśniewicz. W marinie technicznej w Kamieniu Pomorskim byliśmy przed 1600, na wodzie już na nas czekała zwodowana łódka.

28 czerwca – niedziela. W nocy z zachodu nadciągnął wiatr i przyniósł deszcz, zaczęły grać fały i  wanty, duże krople deszczu uderzały o pokład. Zrobiło się klimatycznie i chłodno. Z czasem deszcz przestał nas nękać, wiatr natomiast zaczął się wzmagać. Szybkie śniadanie dla załogi. Piotr z Henrykiem pojechali na zakupy. Zaszliśmy do bosmana, gdzie zgłosiłem nasze wyjście, a adepci zdobywania ŻOT potwierdzili w swoich książeczkach fakt pobytu w tej pięknej miejscowości. Wróciliśmy na łódkę, zamocowałem na bomie grot żagiel, postawiłem proporce przynależne jachtowi i pierwszy raz w tym roku została postawiona bandera. O godzinie 1630 oddaliśmy cumy.  Zaraz po wyjściu z portu postawiliśmy żagle, wiatr 2-3° B W, który stopniowo słabł. Ze wskazania bosmana sezonowej mariny w Dziwnowie zajęliśmy stanowisko 14. Załoga po zjedzeniu przekąski wyruszyła na zwiedzanie Dziwnowa.

P6280532
Pierwszego w tym roku postawienia bandery dokonał Piotr Kamiński w asyście Henryka Dąbrowskiego

29 czerwca – poniedziałek. Poranek deszczowy, wiaterek słabiutki z kierunków zmiennych. Dziś Piotra i Pawła, a że w załodze jest Piotr to złożyliśmy mu z Henrykiem okolicznościowe życzenia. Henryk poszedł do burmistrza po pieczątkę w Dzienniczku ŻOT, a przy okazji zakupił trzy flądry.O godzinie 1630 oddaliśmy cumy.  Zaraz po wyjściu z portu postawiliśmy żagle, wiatr 2-3° B W, który stopniowo słabł. Ze wskazania bosmana sezonowej mariny w Dziwnowie zajęliśmy stanowisko 14. Załoga po zjedzeniu przekąski wyruszyła na zwiedzanie Dziwnowa.

W wolinie zacumowaliśmy pod elewatorami dokładnie na hejnał. Musieliśmy czekać na otwarcie mostu obrotowego o 1600. Przyszedł dla załogi czas wolny z przeznaczeniem na poznanie okolicy i zwiedzanie. Po przejściu mostu obrotowego zacumowaliśmy w Miejskiej Marinie Wolin. Pani Czesia ze swoistym humorem zarejestrowała w swoich dokumentach nasze przybycie. Przyszedł kolejny czas wolny, Henryk pożyczył rower od przygodnego mieszkańca i pojechał zwiedzać okolice. Po powrocie Henia przekonaliśmy go, że najlepiej powierzyć smażenie zakupionej w Dziwnowie ryby pani Czesi, tak też zrobił. Po kilkunastu minutach Czesia przyniosła nam ryby, ilość kawałków wzrosła, bo uznała, że ma nadmierne zapasy tego produktu, a flądry jest zbyt mało. Ryba była pyszna i stała się naszą kolacją.

30 czerwca – wtorek. Słoneczny i rześki poranek. Po śniadaniu oddaliśmy cumy przed 0900. Postawiliśmy żagle i wypłynęliśmy na rzekę. Piotr wyszorował pokład, bo jak twierdzi ma taki zwyczaj, że po wypłynięciu na łódce musi być błysk. Przy pławie W1 chciałem strefę ciszy przejść ze wsparciem silnika. W momencie próby rozruchu linka startera została mi w ręce. Po prostu zerwała się. Ster przejął Piotr, a ja zacząłem kombinować jak usunąć usterkę. W zestawieniu usług zamieszczonym w Żaglach, Świnoujście ma warsztat mechaniczny. Nastąpiła zmiana planów i postanowiłem, że popłyniemy właśnie tam. Po przejściu z Zatoki Skoszewskiej między mieliznami Wolińską i Pomorską wiatr pozwalał na utrzymywanie kursu na bramę torową nr 2, co był dla nas bardzo korzystne. Ciepło i słonecznie. Brama zbliżała się do nas z prędkością 3-4 kt.. Przed wpłynięciem w Kanał Piastowski uruchomiłem silnik awaryjną linką i tak dopłynęliśmy do Mariny Wyspiarz w Świnoujściu. Po drodze atrakcje w postaci przepływających blisko statków, pracujących barek i stojących przy nabrzeżu okrętów wojennych. W bosmanacie dowiedziałem się, że jedyny warsztat w Świnoujściu to VOLVO PENTA i silników przyczepnych nie robią. Trudno autoryzowane stacje obsługi silników przyczepnych Hondy znajdują się w Szczecinie. Piotr przygotował obiad, Henryk umył naczynia. Po tych życiowych czynnościach panowie zwiedzali Świnoujście. Po powrocie byli bardzo zadowoleni, że mogli zwiedzić to miasto, które im się bardzo spodobało. Henryk wypożyczył rower i objechał całą okolicę z niemieckim Alhbeckiem włącznie. Najbardziej podobały im się park i deptak pełen wczasowiczów.

1 lipca – środa. Wstaliśmy około 0500 i wypłynęliśmy z Mariny Wyspiarz. Do wyjścia na Zalew Szczeciński pokonaliśmy 8 Mm w ciągu 1 godziny i 45 minut. Po drodze była kawa, a już na zalewie bogate śniadanie. Sterował Henryk, zainteresowanie rozległymi wodami trwało tak długo, aż zmógł załogę upał i wczesna pobudka. Płynięcie na silniku jest nużące. Do Szczecińskiego Jacht Klubu LOK dotarliśmy na umówioną godzinę 1300 po przepłynięciu 37 Mm, znaleźliśmy miejsce do cumowania i Piotr zabrał się za robienie obiadu, a Henryk pojechał przygodnym samochodem do Szczecina Dąbia po zakupy. Zdemontowałem w tym czasie silnik i przy pomocy Piotra wystawiłem go na nabrzeże. Tu okazało się, ze nasz spec od motoru jest wielokrotnym medalistą, mistrzem Polski w wyścigam motorowodnych. Przed obiadem fachowiec zabrał silnik do warsztatu i przywiózł go po godzinnej naprawie. W tej sytuacji zaplanowany postój w Marinie Gocław, a po drodze zwiedziliśmy od strony wody Szczecin, mogliśmy podziwiać Wały Chrobrego, ogromne statki w stoczni remontowej oraz przy nabrzeżach przeładunkowych. O 1730 zacumowaliśmy w zatłoczonej marinie. Po upalnym dniu pojawił się cień, a zatem i ulga. Kawa z rumem i ciastka. Henryk przed 2000 uznał, że jedzie tramwajem zwiedzać Szczecin, Piotr natomiast uznał, że nie będzie się nigdzie ruszał, jest mu tu dobrze, mnie również. Zostaliśmy na łódce.

IMG_0637
Tego dnia kukiem był Henryk, obiad zjedliśmy przed bramą torową nr 2

2 lipca – czwartek.  O poranku prognoza pogody sprzyjała żegludze, więc po wyruszeniu z Mariny Gocław postawiliśmy żagle i tak dopłynęliśmy do Trzebieży, gdzie uzupełniliśmy zapas paliwa przed wyruszeniem na niemieckie wody. Dodatkowo po zrobieniu drobnych zakupów żywności, z Trzebieży wyruszyliśmy na Zalew Szczeciński w stronę bramy torowej nr 2 i dalej obraliśmy kurs na pławę Haff. Wiatr początkowo 2-3° B E stopniowo słabł, za to wzmagał się upał. Przed graniczną pławą podjęliśmy decyzję, że popłyniemy do Nowego Warpna, jest późno, a do tej przystani jest najbliżej. W Nowym Warpnie porcik wypełniony jachtami. Panowie poszli zwiedzać miasteczko i wrócili zauroczeni. Henryk oczywiście skombinował rower i zwiedził również okolicę. Piękny zachód słońca i mewy oświetlone resztkami promieni.

IMG_0657
Wspólne zdjęcie Henryk, Józek, Piotr przy pomniku rybaka na nabrzeżu w Nowym Warpnie
P7030561
Nasze oznaczenia podsalingowe podkreślały wszystkie ważne sprawy
IMG_0859
Tu na nabrzeżu rzeki Uecke, przy grajku każda załoga chce mieć zdjęcie, tak było i tym razem

3 lipca – piątek. Sprawdziłem prognozy pogody, przez najbliższe dwa dni mają być wiatry południowe i upały rzędu 30° C, po tym okresie ma być szorstko. Już miałem uruchomić silnik żeby odpłynąć, gdy pojawił się Henryk z dorodnym leszczem w ręce. Byłem całkowicie zaskoczony, a Piotr chyba nie mniej. Cóż stoimy, dałem Henrykowi wiadro, nóż i poszedł oczyścić swoją zdobycz. Okazało się, że również głowę leszcza zachował bo zrobił zupę ucha. Po minięciu Altwarp postawiliśmy żagle, wiatr 2-3° B E, słońce, na niebie wysokie chmury. Pełnia gorącego lata. Przy pławie Haff powinniśmy trzymać kurs 270°, ale efektywniejsza jest  żegluga kursem 310. Wiatr wieje zgodnie z prognozą. Baksztagowy kurs jest efektywniejszy od pełnego, pracują wszystkie żagle. Dopłynęliśmy do przystani przy moście w Karnin, gdzie Henryk przygotował obiad, na który został zaserwowany leszcz, Piotr w tym czasie sprawdził co ciekawego jest w okolicy. Z upalnej przystani wypłynęliśmy ponownie na Kleines Haff. Wiatr od dzioba więc na silniku dopłynęliśmy do Ueckermünde o 2000 i zatrzymaliśmy się w przystani Seesportclub Vorpommern e.V.. Tu jak się okazało bosmana nie było, a dostęp do toalety jedynie przy pomocy klucza, po opłaceniu postoju. Na szczęście w sąsiednim klubie toaleta była dostępna i to dzięki uprzejmości członka tego klubu, który był na jachcie. Poszliśmy zwiedzać miasto, w którym życie o tej porze dnia zamiera. Nawet sklep sieci NETTO był już zamknięty.

4 lipca – sobota. Daliśmy sobie pospać. Zapowiada się kolejny upalny dzień, zatem plany pokonywania trasy z natury rzeczy nie mogą być zbyt ambitne. Wyruszyliśmy o 1000, żagle mogliśmy postawić już na torze przed pławą UE4/B2 i kursem zbliżonym do oczekiwanego, ostro na wiatr Henryk sterował do Kamminke. Jednym halsem dopłynęliśmy w okolice portu, zrzuciliśmy żagle i powoli na silniku wpłynęliśmy za falochron. Sonda zaczęła piszczeć, że jest płytko, szczęśliwie zacumowaliśmy do wysokiego, betonowego nabrzeża. Wszyscy dla ochłody poszliśmy się wykąpać na pobliskie kąpielisko. Po tej przyjemności wróciliśmy na jacht i postanowiliśmy płynąć do Wapnicy. Zjedliśmy przygotowany przez Piotra i Henryka obiad, po godzinie postoju wypłynęliśmy w stronę granicy. Mimo pozornie mizernego wiatru rozwijaliśmy prędkość 3-4 węzły. Dalej półwiatrem dopłynęliśmy do pławy głębokiej wody M-1 i od tego miejsca przy pomocy silnika dopłynęliśmy do Mariny Wapnica, bosman pozwolił nam stanąć przy Y-bomie na stanowisku nr 2. Nim się zorientowałem i poszedłem z Piotrem opłacić nasz postój, Henryk już miał klucz do toalety oraz szereg map i informatorów, wypytał o wszystko co go interesowało. Kolacja, gin z tonikiem i komary, zapełniły nasz wieczór.

5 lipiec – niedziela. W Wapnicy wiele atrakcji więc i pośpieszne jej opuszczanie nie było konieczne. Po śniadaniu panowie wypożyczyli rowery i pojechali do Międzyzdrojów. Wrócili na umówioną 1800 godzinę. Wieczorem komary zaczęły swój agresywny taniec, w okolicy przeszły burze.

6 lipca – poniedziałek. W nocy wiatr zmienił kierunek i popadał deszcz. O poranku wieje z zachodu, siąpi deszcz. Henryk wybrał się na punkt widokowy, a Piotr sprzątnął pokład, razem uzupełniliśmy wodę w zbiorniku i przyszedł czas na drugie, obfite śniadanie. Punktualnie o 1200 oddaliśmy cumy. Początkowo na silniku, torem w stronę pławy kardynalnej SW-15, wiatr 5° W. Ster przejął Piotr, przy kardynałce odpadliśmy, postawiłem zarefowanego foka, rozwijaliśmy prędkość 4-5 kt. Przy pławie głębokiej wody M-2 zaczęliśmy skracać drogę do pławy MK, oczekiwany kurs udawało się utrzymywać, dalej Piotr utrzymywał kurs na bramę torową nr 3. Wiatr stabilny 5, w porywach 6° B W, stan morza zgodny z prognozą 2, co dla naszego jachtu oznaczało sporą falę nadchodzącą prostopadle do prawej burty. Po zamianie kursu na bramę torową nr 3, już spokojnie mogliśmy utrzymywać kurs baksztagowy, co znacznie uspokoiło żeglugę, a jednocześnie zwiększyło prędkość.

P7060567
Zafalowanie i wiatr dawał poczucie morskiej żeglugi

Taką żeglugę z malejącym stopniowo zafalowaniem mieliśmy aż do farwateru do Stepnicy. Po przepłynięciu 19,5 Mm w czasie 4,5 godziny zacumowaliśmy w doskonałym miejscu Kanału Młyńskiego w Stepnicy. Piwo dopełniło procedury cumowania. Oj! Chciało się pić! Po obiedzie Henryk wybrał się na zwiedzanie okolicy i poszukiwanie roweru, my z Piotrem twardo zasnęliśmy. Obudził mnie telefon, spojrzałem na zegarek, zbliżała się 2000.

8 lipca – środa. Poranek wietrzny, z zachodu nadal 4-5° B. Po śniadaniu czas wolny dla załogi.  Z Lubczyny wypłynęliśmy o 1320, początkowo miałem nadzieję, że wiatr pozwoli rozwinąć żagle, ale na farwaterze z Lubczyny do głównego toru przez Jezioro Dąbie wiatr mieliśmy prosto w dziób, a po obraniu kursu na południe przyszły spod cumulonimbusa szkwały, które kładły jacht na wodę. Mimo pracy silnika, z trudem udawało się trzymać kurs w torze między sieciami. Podmuch położył jacht na lewą burtę, przez pokład przelewała się krótka i stroma fala przez pokład, z czasem wiatr trochę zelżał, w mojej ocenie przywiało 7° B. Takie porywy na drodze do HOM w Dąbiu pojawiły się jeszcze dwukrotnie. Widziałem znacznie większe jachty niż nasz, z większymi silnikami, które również miały problemy z utrzymaniem kursu. Do kei przybiliśmy o 1430. Powitała nas pani komendant HOM i powiedziała, gdzie możemy stanąć. Załoga zaczyna myśleć o powrocie. Prognoza pogody na najbliższe dni przewiduje sztormy do 9° B.7 lipca – wtorek. Słoneczny i radosny poranek w Stepnicy, rosa na jachcie, ptaki dają znać, że czas wstawać. Henryk pożyczył od kogoś rower i po szybkim śniadaniu wybrał się z mapą w ręce na zwiedzanie okolicy, uzgodniliśmy, że wróci do 1400. Dziś ma być spokojnie. W porcie cicho i upalnie, to kolejne słoneczne i letnie dni, trzeba korzystać, bo nie wiadomo jak długo taka pogoda będzie trwała. Henryk wrócił zmęczony lecz szczęśliwy z tego co zobaczył i dokąd dotarł. Nastała pora obiadu. Cumy w Stepnicy oddaliśmy o 1450. Na Roztoce Odrzańskiej postawiliśmy żagle, Piotr zasiadł do steru, a Henryk poszedł spać zmęczony po rowerowej eskapadzie. Halsując przez roztokę i Odrę powoli płynęliśmy w stronę Jeziora Dąbie. Tu na jeziorze już bez żagli poszukiwaliśmy między sieciami toru podejściowego do Lubczyny. Henryk, już wypoczęty obserwował przez lornetkę powierzchnię wody i doradzał Piotrowi jaką drogę obrać. W porcie wachtowy wyjątkowo mile nas przyjął i dał nam do wyboru miejsce do cumowania, o 2000 zacumowaliśmy do nabrzeża najbliższego toalet. Późnym wieczorem wiatr zmienił kierunek na zachodni, znacznie się wzmógł i zaczął padać deszcz.

P7080581
W Lubczynie miejsca do cumowania dla gości jest sporo, tylko do toalet nadal jest daleko

9 lipca – czwartek. Poranek bardzo wietrzny. Śniadanie i załoga zaczęła pakowanie swojego dobytku oraz trofeów z rejsu. Po pożegnaniu wyjechali przed 1000. Prognoza pogody szorstka, na Bałtyku do 9° B W, tu w zacisznym wydawałoby się porcie również docierają podmuchy miotające jachtem, a czasami przechodzi rzęsisty deszcz. Planowany czas postoju uzależniony jest od prognozy pogody oraz informacji o przyjeździe następnej załogi.

P7080584
Proporzec PTTK świadczy, że na pokładzie są członkowie tej zacnej organizacji. Czy myślę słusznie?

 

 

HOM Szczeci Dąbie, 10.07. 2015 r.