Trzynasty?? Poniedziałek!! Dobrze, że nie piątek. Jaki poniedziałek, taki cały tydzień –albo dwa. Dobrze, że czerwiec!! Będzie ciepło. Może przesunąć o jeden dzień do przodu a może o jeden dzień do tyłu? Co Ty Józku na taką propozycje?? Myślę, że nie powinniśmy bać się trzynastki. Niech będzie tak, jaki był plan. Kropka.
Takie nasze dylematy na początek. Rejs z Zalewu Szczecińskiego /PL/ do portów Rugii /D/. Załoga Józek i Piotr. Łódka s/y Marzenie J. Miały być jeszcze małżonki, ale może następnym razem. Tym razem odmówiły.
Szczecin Dąbie /Harcerski Ośrodek Morski/ to nasz port. Zaciszny, mały w przebudowie i w adaptacji do współczesnych wymogów stawianych marinie.
Nie ma, na co czekać. Jak miał być start trzynastego, to trzeba terminu dotrzymać. Neptun na nas przecież czeka. Wypływamy.
Rzucamy cumy i płyniemy na j. Dąbie. Chowamy się na noc na rz. Świętej w tzw. „zakątku”. To są nowo wybudowane z funduszy EU mini super pomosty z wiatami, stołami i co ważne z TOI TOI i to wszystko na wodzie. Nie ma możliwości wyjścia na brzeg. Jest cicho, b. czysto i klimatycznie. Nad nami błotniaki polują, kukułka kuka a żaby dają koncert. W oddali słychać Szczecin pracujący. Rano jak to w rz. Świętej tak jak w Gangesie trzeba się wykapać-oczyścić.
Płyniemy do Stepnicy. To następny port, w którym robimy zakupy w Biedronce i tankujemy Pb95. Józek zgłębia jeszcze tajniki nowego silnika i testuje nową nawigację morska Navioncs – Baltic Sea. Jest dobrze. Mijamy czwartą, trzecią i drugą bramę torową, i płyniemy na żaglach na zachód. Cumujemy w małym porcie Usedom. Dopłynąć przez te płycizny do tego portu to nie lada wyzwanie. Ale warto było. Marina super i polecam. Zanurzenie max 2m.
Następnego dnia zawijamy do portu Rankwitz. Też trwa tam kompletna przebudowa. Port niewielki i dużo turystów-przyjechali samochodami. Małe zakupy spożywcze. W sklepie są fajne zupy w puszkach 1 litr tzw. „eintopf”, cena też dobra. Na trasie nie za wiele żagli. Tłoku nie ma. A my, a to na żaglach, a to na silniku jak Neptun pozwala. Spieszymy się z wypłynięciem z portu, żeby zdążyć na otwarcie mostu w Wolgast chyba o 1200. Zdążyliśmy. Na razie horyzont w zasięgu wzroku i trzymanie kursu nie sprawia problemu. Płyniemy nurtem rz. Peene raz przy sterze Józek raz ja. Pogoda korzystna.
Przyszedł jednak czas na konfrontacje. Przy ujściu rzeki i wypłynięciu na zatokę Greifswald zaczyna wiać i falić. W miarę porządnie. My dajemy radę, a silnik nie. Ewakuujemy się do portu Peenemünde Nord. Tam korzystamy z okazji i zwiedzamy lotnisko z czasów II wojny światowej. Są ogromne pasy startowe w stanie lepszym niż niejedna droga samochodowa w Polsce. Częściowo jest czynne. Jest też mnóstwo obetonowanych hangarów i samolot. Samolot, to coś dla pasjonatów militariów. Wygląda tak jak by przed chwilą wysiadł z niego Wernher von Braun /ten od rakiet V1/. W wolnych chwilach wieczornych gramy w Rummikuba.
Pogoda się stabilizuje i płyniemy na drugą stronę do portu Freest. Mały klubowy to port, ale z widokiem na zatokę i można ocenić stan wody i wiatru. Jest dobrze. Możemy płynąć na Rugię. Zajmuje nam to cały dzień najpierw na żaglach, a jak wiatr zdechł to na silniku i lądujemy w Thiessow na. Na południowo wschodnim cyplu wyspy Rugii. Żeby tam dopłynąć trzeba nakluczyć wydawałoby się na otwartej przestrzeni takiej, że praktycznie brzegów nie widać. Ale tu są kamienie, a tam płycizny, tu są akweny zamknięte, bo ostoja ryb, a tu ostoja dla ptaków, a tu jeszcze coś niecoś. Nawigacja się przydaje jak nigdzie. Zwiedzamy okolice i podziwiamy, a wieczorem gramy w Rummikuba. W następny dzień pogoda nie pozwala na wypłynięcie z tego wodnego labiryntu. W nagrodę w porcie mamy jarmark, jarmark to mało powiedziane. Mamy duży jarmark. Setki ludzi, dziesiątki straganów z art. „ręką dzieło” i rzemieślniczymi i wyrobami spożywczymi. Kupuję małe prezenty a jest, w czym wybierać. Tanio nie jest. Prognoza na następny dzień zapowiada się super. Wiatr W 3-4bft w sam raz na Bałtyk. Trochę za wcześnie na powrót, ale to jest alternatywa na trzy dniowe przepychanie się przez rz. Peene. Pobudka o 0330 i wypłynięcie o 0400. Płyniemy na żaglach przez ten początkowy labirynt i baksztagiem spokojnie przy słonecznej pogodzie dopływamy do Świnoujścia na 1700. Miasto tętni życiem, a nadmorski deptak pełen turystów. Snują się kolorowo poubierani po tym deptaku i kupią tu lody a tam zabawki dla dzieci a gdzieś jeszcze cos innego. Kurort zmienił się bardzo, są nowe hotele prestiżowych marek, skwery, Park Zdrojowy i kładka spacerowa na wydmach i pięknie zrewitalizowane poniektóre poniemieckie secesyjne wille i pensjonaty. A deptak na tym tle to przypominał trochę lepszy jarmark odpustowy z tymi swoimi pergolami, kioskami i automatami do wszystkiego.
Rano wypływamy do Wapnicy z myślą o zwiedzaniu Międzyzdrojów. Zwiedzanie nie wyszło, w wypożyczalni nie było rowerów. Turyści za bardzo dewastowali sprzęt i nie opłacało się ich naprawiać.
Następnego dnia to już port w Trzebieży i wypad na zupę rybną. Tradycyjnie. Z Trzebieży farwaterem na j. Dąbie i rz. Świętą na nocleg. Następny dzień to już Szczecin Dąbie i Harcerski Ośrodek Morski. Pętla się zamknęła. Pozostały dobre wspomnienia i chęć zwiedzania kolejnych portów na tym akwenie.
Co mówisz Józku? Że mało napisałem o warunkach wodno wietrznych i kierunkach wiatrów i stawianych i zwijanych żaglach. O rozmaitych usterkach jachtu i naszych niedyspozycjach. Takich nie było. Mimo, że rejs rozpoczęliśmy trzynastego Neptun albo nas nie zauważył albo uznał, że zasługujemy na fajny rejs bez zbędnych komplikacji. Za to mu dziękuję. Co by nie mówić, to jedną rzecz marynarską zaliczyliśmy. Kapitana Morgana.
Opracował: Piotr Kamiński
Zdjęcia; Józek Kwaśniewicz







